OFF Festiwal 2018

Galeria 1 | Galeria 2 | Galeria 3 | Wideo

Korespondencja (+ foto) - Paweł Chmielewski

Artykuł "Projektor" 5/2018 - Mirosław Krzysztofek

Off Festiwal 2018 
Uwaga będzie trochę o muzyce i bonus czyli (przydatny) kącik gastronomiczny.
[Więcej w obszernej relacji w numerze piątym "Projektora" czyli trzydziestym drugim w kolejności - już we wrześniu]. 

Ktoś obliczył, że – średnio – dziennie w Dolinie Trzech Stawów przechodzi się mniej więcej dwadzieścia kilometrów. XIII Off Festiwal za nami i poza jednym, ewidentnym wyjątkiem, koncertową pomyłką, była to edycja bardzo udana, mówiąc kolokwialnie: "muzycznie niezwykle równa". Obejrzeliśmy i wysłuchaliśmy, mniej więcej dwie trzecie wykonawców, co jest całkiem niezłym wynikiem, patrząc na to, że widzowie mogli wybierać spośród pięciu scen i czasem – nawet – trzech równoległych koncertów.

Zacznę trochę od końca – najlepszy koncert pierwszej części trzeciego dnia, czyli No Age - zwariowane szaleństwo, trochę muzycznych gatunków pomieszanie - miałby jeszcze większą szansę wybrzmieć na mniejszej scenie. Dwóch muzyków z Los Angeles, klasyfikowanych roboczo, jako indie rock, na scenie głównej, mogło – w oczach widza – sprawiać wrażenie przytłoczonych ogromem przestrzeni. Perkusista i gitarzysta pokazali, że wcale nie trzeba ogromnego zespołu, by zagrać znakomity koncert. Naprawdę znakomity. Jeden z pięciu najlepszych na festiwalu. Organizatorzy „offu” mają, co trzeba przyznać, dobrą rękę do młodych punkowców (lub jak kto woli postpunkowców). W zeszłym roku Thee of Sees, a w tym roku (w piątek) Irlandczycy z Fontaines D.C. Wprawdzie zaczęło się 3 sierpnia  od "polskiego dnia" – nazwijmy go tak umownie – ale wszystko rozkręcił (bardzo wcześnie) rosyjski zespół z pogranicza elektroniki i noise’u – Shortparis, skład świetny, świadectwo tego jak wiele dzieje się za naszą wschodnią granicą i jak niewiele o tym wiemy. Na marginesie - w Katowicach towarzyszyły mi dwie książki: jeden z kryminałów Marininy i "Buszujący w barszczu" o rosyjskiej kontrkulturze. 

Przy okazji koncertu Shortparis, przypomniała mi się stara anegdota o rosyjskich chórach wojskowych i kozackich, mówiąca, że tam sześciu żołnierzy, śpiewa na dwadzieścia cztery głowy. Anegdota pasująca – w pewnym sensie – do zespołu tradycyjnej muzyki bułgarskiej, w której pobrzmiewały tony orientalne – The Mystery of the Bulgarian Voices, czyli jednego z reprezentantów world music na Off Festiwalu. Żeński chór (Scena Trójki) rywalizował z grającym na Scenie Miasta Muzyki, najlepszym gitarowo (na siedem instrumentów) składem wieczoru – The Brian Jonestown Massacre (źródłosłów nazwy to również ciekawa, lecz osobna historia), grupy rocka psychodelicznego z San Francisco. Założyciel i kompozytor – Anton Newcombe – był wprawdzie ukryty trochę w cieniu, zaś show ukradł tamburynista, z zabójczą miną i w kostiumie niczym Jack Nicholson w „Locie nad kukułczym gniazdem” więc nie ma – naprawdę – na co narzekać. Rozpoczęło się elektroniką i zakończyło elektroniką, za sprawą magika Jona Hopkinsa, a trochę wcześniej jeszcze czym jest stary, porządny rock and roll, w wydaniu tzw. „garażowym” pokazał The Mystery Lights.

Miałem jednak pisać o "dniu polskim": Hańba!, Hańba! - świetna. Kult - koncert z płyty „Spokojnie” (1988) w nowych aranżacjach. Wizualizacje z Fritza Langa i ciekawostka - koszulka Kazika Staszewskiego dla fanów jednego z najlepszych seriali wszech czasów (czyli pamięciowy portret Heisenberga J ) – smaczek znaczący. Bardzo politycznie, antysystemowo w wydaniu obu zespołów. Kazik Staszewski „z tremą”  ;) - od trzeciego utworu był coraz lepszy, bardzo dobrze dobrane fragmenty "Metropolis" i w efekcie – sądzę – najważniejszy, polski koncert na offie, paradoksalnie, nawet lepszy od Hańby! Równie polityczny, ale nie ukrywający się za historycznym kostiumem. Choć aktualność Hańby!, tekstów pisanych w latach 30. ubiegłego wieku, poraża. Do poziomu tych dwóch grup, nie dostosowały się niestety Muchy - jak stwierdziliśmy grupowo: przyleciały, pobrzęczały i odleciały. Kapela ze Wsi Warszawa (dzień trzeci), mimo perfekcji, podziwiana kilka lat temu dzięki retransmisjom telewizyjnym, pozostawiła mnie trochę obojętnym. Pozostało wrażenie monotonii i nie tylko w moim zdaniem. I tak KzWW przegrała z Furią, polscy blackmetalowcy, autentyczni i już z typowo zachodnim podejściem do widza i mediów. M.I.A. - gwiazda (najsłynniejsza) pierwszego dnia - to przede wszystkim perfekcyjnie dopracowany, prawie teatralny, wystudiowany show. A, że przy okazji dobry pop elektroniczny, który rządzi w drogich dyskotekach Wschodniego Wybrzeża - jedno drugiemu nie przeszkadza. Pomimo dość słabych recenzji specjalistów (po tegorocznym offie) M.I.A - to zdecydowanie widowisko teatralne, wystudiowany performance, który ogląda się z przyjemnością, choć może – nawet – niekoniecznie dla muzyki. Dobre wspomnienie + guz i dwa siniaki od obiektywów fotoreporterskich  :)  Przy okazji warto wspomnieć ubiegłoroczny występ PJ Harvey, który bardzo podobnie podzielił widzów - od narzekań na poziom muzyczny do podziwu nad teatralizacją koncertu. Szkoda mi troszeczkę bardów na nowej scenie Martensa - przy sąsiadujących koncertach trochę giną w dźwiękowych odmętach. W piątek zagrał tam znakomity (nie bójmy się tego słowa) Runforrest, a w sobotę (wprawdzie tylko we fragmencie) słuchałem tam bardzo dobrego występu - Graftmanna.

Dwa razy pokapało, raz porządnie polało – to była sobota. W niedzielę musiałem się pogodzić :) :)  z faktem, że jestem wielbicielem „muzycznego kiczu” – trudno. Tak nazwany przez wielu recenzentów (rzadziej chyba widzów) norweski zespół Turbonegro, uznaję za jeden z najlepszych składów, w pierwszej trójce dnia drugiego. Nie mylmy bowiem kiczu z ironią. Turbonegro gra "Bohemian Rhapsody" Queen, Turbonegro bawi się „Smoke on the Water” Deep Purple. Po prostu się bawi. Bo Ningen – Japończycy, którzy w ostatniej chwili zastąpili Johna Mausa, przywieźli dawkę lodowego punku i pozamiatali widzów do tego stopnia, że niektórzy – trudno powiedzieć, czy na wyrost – stwierdzili, że to obok, Unsane (przywoływanego w kontekście muzyki Swans) – najlepszy koncert festiwalu, a przynajmniej soboty i tak naprawdę nie warto już nic więcej oglądać. Charlotte Gainsbourg, i aktorka i wokalistka, dość ciekawie konstruowała swój koncert - największe przeboje, klasyka francuskiej piosenki, zostają umieszczone w środkowej części występu. Może nie sama – nota bene bardzo dobra, emocjonalna elektronika – muzyka robiła tu wrażenie, ale oszałamiająca scenografia, złożona m.in. ze świetlistych ram i zespołów luster – najlepsza aranżacja sceny podczas trzydniowego festiwalu w Katowicach. I można te przykłady dobrych i bardzo dobrych koncertów mnożyć – Ariela Pinka, który pół występu zakomponował „pod górkę” i potem ostro zjechał do bardziej znanych i melodyjnych przebojów, Grizzly Bear, Aurory w baśniowo, elfickich klimatach, czy Skalpela z rozbudowanym instrumentarium orkiestrowym, który w pamięci najbardziej pozostanie dzięki wykonaniu kompozycji Maanam „Wszyscy umrzemy” (w której nagraniu uczestniczył Tomasz Stańko).

I jeszcze dodatek

Kącik gastronomiczny:

Badanie przeprowadzono – podczas Off Festiwalu – na losowej, ale nieprzypadkowej grupie sześciu osób, nakłady jednostkowe na trzy dni mieściły się między 150 a 400 zł. Może się komuś przyda za rok, dwa lub jeszcze kilka lat więcej. "3 siostry" - bajgle z nadzieniem (mięsnym, łososiowym, serowym, oliwkami, rukolą) - co kto lubi, kręcone na miejscu, bardzo dobre i w rozsądnej cenie. Piwo - droższe niż rok temu o 50 gr. (wersja podstawowa), ale tym razem nie tak rozwodnione. "BB kinngs" - i na ten przykład BB Special - duży hamburger w wersjach z żeberek wieprzowych, wołowych albo drobiu, dobry i nie oszukiwany, tzn. z nadmiernym wkładem szlachtowanej kapusty, jak to się zdarza. Cydr - nie najpowszechniejszy w Polsce produkt cydropodobny z fabryki jednego z lubelskich posłów, ale goryczkowaty, przyjemny - stosunek jakości do ceny - lepszy niż w przypadku chmielowego napoju. Smaczne były pierogi (duża ilość boczkowych skwarek/ lub skwarków - zależnie od idiolektu regionalnego, przez niektórych badanych uznana została za zaletę) i meksykańskie dania z ryżem. Dobre. Jagermeister - wiadomo - powszechnie stosowany przy zaburzeniach chłonąco-trawiennych (zalecana dawka 1 kieliszek, chociaż niektórzy stosują w dawkach wyższych) - dobry punkt orientacyjny i spotkań dla pogubionych między pięcioma scenami. Ciekawostka - za sześć "bombek" dostawało się pomarańczową pelerynkę przeciwdeszczową  :) "Wusztzkarry" - towar chyba najszybciej wyprzedany - kiełbasa biała robiona na zamówienie w sosie curry - najtańszy z obiadów na Off Festiwalu. I smaczny. Whiskey - podobno zimna, dobra, ale piekielnie droga. W osobnej części - ekskluzywnej. Tam, gdzie królował Dr Martens. Z litości nie wymienię nazwy producenta cieciorfixa - najgorsza rzecz kulinarna na Off Festiwalu (i to mimo przyjaźni z kuchnią wegetariańska kilku z uczestników badań) - bez przypraw, gumowate, wrażenie spożywania trawy. Opinia trójki badanych (dni i pory różne). Pojawiły się nawet objawy wzdrygnięcia na sam widok nazwy producenta. Przy (poza wyjątkami) dobrych i bardzo dobrych przekąskach/obiadach wygrał chyba "Walenty Kania" - poczwarek na patyku już zabrakło P:(, ale trzy odmiany kiełbasy grillowanej, nie nafaszerowanej słoniną - w naprawdę dużym kawałku, po prostu w bułce - sosy każdy sobie sam dobiera. Dolna półka cenowa. Duża porcja. Jasność tego, co na talerzu. Około 23 sprawdziło się doskonale.





  

 

 

 

 

_________________________________________________________________________________________________________

"Projektor - kielecki magazyn kulturalny"

Paweł Chmielewski (redaktor naczelny)
Wydawca: Stowarzyszenie Twórcze "Zenit", ul. Zbożowa 4 lok. 11, 25-416 Kielce  www.zenit.org.pl

ISSN 2353-1037


Kontakt: projektorkielce[at]onet.eu   lub  605 343 341

Copyright by Stowarzyszenie Twórcze "Zenit".

Kopiowanie treści bez zezwolenia wydawcy jest naruszeniem ustawy o prawach autorskich.